Nie było wcale łatwo, a szczerze mówiąc pierwszy domek to istna katastrofa :)
Prawdę powiedziawszy domek poległ od nadmiaru lukru, którym to chciałam skleić ściany. Widać nie mógł się oprzeć słodyczy jaką go zalałam i się ugiął.
Już dawno tak się nie zbulwersowałam, odezwała się moja ambicja, że jak to tak może być, że ja domku nie potrafię zrobić. Wzięłyśmy się z małą do roboty. Tym razem sklejałam domek karmelem - patelnia cudem ocalała a ja się nie poparzyłam. Gdyby nie M. to chyba domek legł by w gruzach. Podtrzymywał go dzielnie :)
I oto jest! Nasz piernikowy domek. Może nie najpiękniejszy, ale nasz własny. Oko cieszy szczególnie wieczorem jak zapalam w nim świeczkę. Ciekawe czy wytrzyma do świąt i nie rozmoknie. Przekonamy się :)
A to może jak już zmobilizowałam się do pisanie notki, to pochwalę się skarpetami wydzierganymi dla małej.
Chętnie pozowała wręcz rykowisko odstawiła, że tak krótka sesja była :)
Były jeszcze dwie pary rękawiczek gdzieś po drodze, ale zdjęć nie zrobiłam, więc się nie pochwalę. I jeszcze szydełkowe chusty, ale o nich m,oże innym razem, bo i tak już przynudzam trochę ;)
I jeszcze kilka ostatnich filcowych prac. Choć już trochę minęło odkąd je zrobiłam.
Etui na komórkę i piórnik. Jedno dla siostrzeńca, drugie dla siostrzenicy. Mam nadzieje, że im się podoba :)
I bym zapomniała - lalusia jeszcze powstała :) Może niech sama o sobie Wam opowie :)
Pozdrawiam Was serdecznie tym czasem i dziękuję, że tu zaglądacie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz